W Wigilię Bożego Narodzenia
postanowili w końcu odwiedzić Dolinę Godryka. Harry nigdy tam nie był, ani na
grobie swoich rodziców, ani w ruinach swojego rodzinnego domu. Poza tym właśnie
tam spodziewali się znaleźć miecz Gryffindora. Śnieg prószył leniwie gdy
opuścili cmentarz i przyciągani jakąś niewidzialną siłą skierowali się w stronę
końca miasteczka, ku najbardziej zaniedbanym i najsłabiej oświetlonym domom.
Harry pierwszy go zobaczył, na końcu uliczki stał niewielki dom, któremu
brakowało połowy dachu. Myśląc o przestrogach Severusa Hermiona niechętnie
poszła za swoim przyjacielem, wydawało jej się, że ktoś ich obserwuje. Nie
mogła się długo zastanawiać, bo Harry już pchnął pordzewiałą bramkę i wszedł do
ogrodu. Było to dzikie miejsce, dom wyglądał dokładnie tak jak się spodziewał,
drobny, jednopiętrowy, z płaskim dachem, koloru nie można było odgadnąć wśród
nocy, ale dachówka w dużej części porośnięta była mchem, ogród, mimo, że mocno
zaniedbany starał się jakby ułatwić dojście do drzwi wejściowych i kurczyć w
miejscach gdzie stanęła stopa Harrego.
-
Harry, myślę, że oni właśnie tego oczekują, że wejdziesz do tego domu, to może
być pułapka – Hermiona starała się by jej głoś nie zabrzmiał zbyt pouczająco.
-
Hermiono, nie mogę opuścić Doliny Godryka bez odwiedzenia mojego domu, może to
właśnie tam Dumbledore ukrył miecz, on znał mnie dobrze, wiedział, że będę
chciał odwiedzić mój rodzinny dom- tylko dlaczego nigdy wcześniej mnie tu nie
zabrał, mimo, że sam miał tu bliskich na cmentarzu i musiał tu czasami bywać,
pomyślał z goryczą.
Kiedy
stanął przed drewnianymi jedzonymi przez korniki drzwiami mieszały się w nim
tak różne i sprzeczne uczucia, że choćby miał na to kilka dni i tak nie
potrafił by ich wszystkich opisać. Zaraz wejdzie do domu, do domu, tak jakby robił to już tysiące razy wcześniej. Gdyby nie
Voldemort tak właśnie by było, byłby to któryś kolejny raz, gdy bez
zastanowienia wziąłby za klamkę i pchnął drzwi przed siebie, ale nie. To
pierwszy raz, pierwszy jaki pamięta, bo w niemowleństwie na pewno wiele razu
już tędy przechodził, z matką lub ojcem. Teraz oni są tam, spojrzał w stronę
kościelnej wieży, która górowała nad cmentarzem, i nawet nie wiedzą, że on jest
tu. Chwycił za klamkę, pchnął drzwi i w promieniu zapalonej różdżki ujrzał wąski
poprzeczny przedpokój a na przeciw drobne schody na górę.
- To
na tych schodach zginał mój tata – powiedział szeptem jakby do samego siebie –
ciekawe co się stało z jego różdżką...
-
Pewnie został z nią pochowany, Harry nie sądzę, że tu jest bezpiecznie – w głosie
Hermiony czaił się strach – idź lepiej szybko w to miejsce, w którym jak
sądzisz ukryty jest miecz Gryffindora i wracajmy już.
-
Hermiono, to jest mój dom, to tu zginęli moi rodzice, to tu moja matka dała mi
swego rodzaju nieśmiertelność, tu na pewno musi być ukryty ten miecz, czuje to
– ale bardziej niż o mieczu myślał o tym, by zwiedzić dom, zobaczyć swój pokój,
salon, sypialnię rodziców. Oczy Harrego omiotły pomieszczenie, w rogu przy
schodach stał dziecięcy wózek, na miękkich nogach chłopak podszedł do niego,
wzruszenie dławiło go w gardle, ukucnął i spod wózka wyciągnął siatkę
-
Hermiono, to są zakupy, które moja mama zrobiła na noc duchów, zobacz – pokazał
jej siatkę i zaczął wyciągać z niej zakupy – chrupki kukurydziane w kształcie
dyni, ciasteczka dyniowe, które już dawno straciły ważność, landrynkowe
cukierki w kształcie różdżek – gdyby nie Snape...
-
Harry proszę cię, nie zaczynaj – jęknęła błagalnie Hermiona, ale chłopak włożył
zakupy pospiesznie do siatki i podał jej by schowała to wszystko do swojej
torebki z koralikami.
Z
przedpokoju przeszli do salonu, na którego środku w miejscu, w którym powinien
leżeć dywan, rosła młoda brzózka. Harry dostrzegł bardzo zaniedbana kanapę, dwa
fotele, niski rozbity już stolik kawowy, witrynę i mały kamienny kominek, nad
którym powieszono zdjęcie ślubne Jamesa i Lilly. Z mocno powiększonej
czarnobiałej fotografii machał do niego również Syriusz. Harrego rozbolała
głowa i bynajmniej nie z powodu blizny, a raczej żalu, który zagnieździł się mu
w gardle i doprowadzał do pieczenia oczy.
-
Harry, pospieszmy się, nie czuję się tu najlepiej, tu nie jest bezpiecznie –
ponaglała Hermiona. Gdyby Severus wiedział co teraz robię i w co się wpakowałam
– pomyślała.
-
Jeszcze chwię, jeszcze chwilę – odpowiadał jej bez przekonania podchodząc coraz
bliżej kominka i witryny, w której stało kilka butelej Ognistej Whisky Ogdena i
komplet szklaneczek.
-
Zobacz Hermiono, moja mama prenumerowała „Czarownicę”, to ohydne – zaśmiał się
Harry- myslisz, że whisky nie przeterminowała się do tej pory? Może zmieścisz
kilka butelek do swojej magicznej torebki?
-
Harry, po wojnie będziemy mieli czas żeby dokładnie zwiedzić dom Twoich
rodziców, ale proszę cię skupmy się na znalezieniu miecza – mówiła błagalnym
tonem
- No
przecież właśnie go szukam – odburknął zniecierpliwiony - chodźmy na górę.
Kiedy
tylko wspięli się schodami na pierwsze piętro uderzył ich niesamowity bałagan
tam panujący, jedna ściana była całkowicie rozwalona, szli po jej gruzach, po
prawej była sypialnia, tylko omietli ja spojrzeniem i skierowali sie prosto do
pokoju dziecięcego, gdzie brakowało i ściany i sufitu.
-Patrz!
– Harry wskazał palcem - To moje łóżeczko, zobacz z karuzelką z miotłami, a
obok leży fotel mojej mamy, pewnie mnie w ten sposób usypiała.
Na
regale przy oknie stały równiutko poukładane zabawki i Harry wiedział, czyja
ręka je tak pięknie poukładała, obok leżały porozrzucane drewniane klocki.
-
Wieczorem na pewno je układaliśmy, zanim przyszedł... on – powiedział cicho –
zobacz, to chyba sweter mojej mamy, leży obok fotela, pewnie go na nim
powiesiła, ale nigdy go już nie ubrała, nigdy więcej. Podniósł ten puchaty
pasiasty sweter i wciągnął w nozdrza jego zapach.
- Nie
pachnie jak moja mama – popatrzył na niego ze smutkiem i podał Hermionie by ta
schowała go do torebki z koralikami – Hermiono, ja nawet nie pamiętam jak
pachniała moja mama...
Łzy
już swobodnie płynęły mu po policzkach i to była ta chwila, gdy Hermiona
zdawała sobie sprawę, że gdyby nie Severus na pewno pokochałaby właśnie Harrego
Pottera. Nie Rona, na pewno nie Rona, tego była pewna, a Ginny? Ale to przecież
nie Ginny szuka z nim horkruksów, nie Ginny trzymała go za rękę na cmentarzu,
nie Ginny przyprowadził do swojego domu.
- Oh
Harry – spojrzała mu w oczy i przytuliła go – wrócimy tu jeszcze, jak już
będzie bezpiecznie, ale teraz wracajmy, widzisz, że miecza tu nie ma, a
wydawało mi się, że widziałam kogoś jak kręcił się przed domem.
Stali
tak chwilę, na środku dziecięcego pokoju. Harry dziękował losowi za Hermionę.
Odchylił się na chwile na cal od niej i spojrzał w oczy, w których tez były łzy
i przez ułamek sekundy coś między nimi przeskoczyło, jakby nagły impuls by dotknąć
ustami ust, ale jak nagle się pojawiło tak zniknęło, więc odsunęlii się od
siebie i bez słowa skierowali do wyjścia. W głowie Hermiony jeszcze jaśniej
rozbłysła myśl o tym, że gdyby tak bardzo nie kochała Severusa, to walczyłaby z
Ginny o Harrego, w głowie Harrego natomiast zaświtało, że gdyby Hermiona nie
była ukochanym marzeniem Rona i gdyby nie Ginny, która przecież zostawiłeś –
usłyszał w swojej głowie, to pewnie byliby razem, tyle razem przeżyli. Ostatni
raz spojrzeli za siebie wychodząc z zaniedbanego ogrodu i dostrzegli staruszkę czekającą
na nich w cieniu drzew.
W tym
samym czasie różdżka Severusa zaczęła delikatnie dygotać w kieszeni jego szaty.
-
Łazi gdzieś z tym Zbawicielem i nawet nie pomyśli o sobie – żachnął się w duchu
i zaklął pod nosem idąc do swojego gabinetu w Hogwarcie. Po wejściu skierował
wzrok prosto na portret Nigellusa Blacka
-
Wiesz, może gdzie teraz urzęduje Potter i jego kompani? – Spytał
Mężczyzna
w portrecie zrobił zatroskana minę i odparł – nie wiem dyrektorze, ale ten
zdrajca krwi Wesley odłączył się od nich i poszedł do swoich rudych krewniaków
- Dlaczego
mnie to nie dziwi mruknął Snape, jednak świadomość, że Hermiona jest teraz sama
z Potterem nie podziałała na niego uspokajająco, a gdy po chwili zapiekło go lewe
przedramię wiedział, że nic dobrego go już dziś nie czeka.
Pospiesznie
opuścił Hogwart i za brama z głośnym trzaskiem deportował się do dworu Malfoya.
Wściekłośc Czarnego Pana dało się odczuć już w ogrodzie. Przez chwile myślał, że
zobaczył czyjegoś patronusa, ale był to paw albinos – no no białe pawie, mają
rozmach skurwysyny – mruknął pod nosem zirytowany. Kiedy dotarł do gabinetu
Voldemorta czuł niemal wyładowania elektryczne, wysoki szczupły wężogłowy
mężczyzna chodził szybko w te i z powrotem a za nim pełzał jego ukochany wąż.
-
Twoja laleczka właśnie uniemożliwiła mi zabicie Harrego Pottera, Severusie –
zaczął swobodnym konwersacyjnym tonem Voldemort – Crucio!
Czuł
jak opada w studnie bólu i strachu, jak każdy nerw jego ciała torturowany jest
oddzielnie, jak wszystko płonie i marznie za razem. Zaklęcie zostało zdjęte.
- No
i co ty na to Severusie?
-
Panie mój – Severus starał podnieść się na nogi – mówiłem ci już, że zostawiła
mnie gdy zabiłem tego starego głupca, że nie dała się już niczym przekonać, już
dla nas nie pracuje, panie.
-
Toteż nawet przez chwile nie zawahałem się czy jej nie zabić – ciągnął
Voldemort tonem jakiego zwykło używać się na herbatce u cioci i przez chwilę
Severus poczuł jakby zapadał się w ciemność z uczuciem pełnego porażenia
zmysłów i trwogą, jakiej jeszcze nigdy nie doświadczył – jednak deportowali się
oboje w ostatniej chwili, odwiedzili Dolinę Godryka i ten przeklęty dom, w
którym ta nędzna szlama pokrzyżowała lata temu moje wielkie plany...
Voldemort
ciągnął dalej, ale Severus już nie słuchał, jednak deportowała się, jednak jej
nie zabił, nie zdążył, jest cała, oboje z Potterem są cali i zdrowi, więc udali
się do Doliny Godryka, pewnie na cmentarz i do domu Lilly i ... i tego Pottera.
Na ten pomysł mógł wpaść tylko Potter, to on ja namówił.
W tym
samym czasie już w bezpiecznym miejscu Hermiona odczuwała delikatne drgania
swojej różdżki, więc z wahaniem dała ją Harremu, po tym jak jego różdżkę
zniszczyło zaklęcie odbite od lustra.
-
Czemu ona w moich rękach tak się trzepie?-spytał
- Nie
wiem, może nie zna cię i w ten sposób chce ci coś zakomunikować, no nie wiem,
ze jesteś facetem a to kobieca różdżka – skłamała Hermiona i pogrążyła się w
smutku.
Nie traciłam nadziei i czekałam. Co jakiś czas zaglądałam i proszę! Opłaciło się! Taka niespodzianka. Pawie rok, ale jest! Z wrażenia, aż komentuję. Życzę Weny!
OdpowiedzUsuńps. Zapraszam do siebie http://indifferencethatmustbe.blogspot.com/p/spis-tresci.html
Ale się walnęłam. Chodzi oczywiście o dwa lata! Nie wiem czemu, ale ciągle mam wrażenie, że jest 2014 rok. :)
UsuńJeżeli przestaniesz pisać to chyba cię zabije! Kocham to i masz dalej pisać te wspaniałe opowiadanie/ ;*
OdpowiedzUsuńOjejjj nie spodziwalam sie tak szybko komentarzy:) Widze, ze jestescie, druga notka juz prawie napisana, kwestia czasu az dodam:)
OdpowiedzUsuń